Frajda [fragment]
Pamiętasz?
***
O tak. Doskonale. Leżeliśmy w trawie na plecach i wyciągniętym w niebo patykiem odgarnialiśmy chmury. Konie piły wodę ze strumienia, ty miałaś nagie piersi. Cały czas byłem wtedy gotów, wystarczyło, że na ciebie spojrzałem, nawet nie, nawet bez patrzenia, sama twoja obecność, zapach, bliskość.
Kilkanaście minut wcześniej zjedliśmy czarodziejską roślinę, czar-ziele, chcieliśmy wszystkiego doświadczać jeszcze mocniej i jeszcze więcej. I choć nie do końca wierzyliśmy w jej magiczną moc, trzeba było spróbować. Dla zabawy, przygody, z chęci przeżycia czegoś nowego. Kiedy myślałem, że już nic z tych czarów nie będzie, ty zapadłaś w długi półsen, a ja miałem wrażenie, że połknąłem motyla, że mam motyle w brzuchu. Las zmienił się w dżunglę, stanęłaś nagle pod drzewem owinięta od stóp do głów kolorową włóczką. Moje nogi wrosły w ziemię, zapuściłem korzenie. Coś do mnie mówiłaś w nieistniejącym języku, nie rozumiałem. Patrzyłem, jak karmisz konie kostkami cukru. Pozwalały ci się głaskać, targać za grzywy. Były dzikie, ale ty sobie z tego nic nie robiłaś. Wybrałaś lśniącego i pogalopowałaś gdzieś. Nie goniłem cię. Moje ręce niczym gałęzie wyrosły długie w niebo, dotykałem chmur i przesuwałem je tak, by nie zasłaniały słońca. By wciąż było lato. I ciepło. I dobrze.
Myślałem: jakie to proste, dlaczego wcześniej na to nie wpadłem, to przecież ma głęboki sens, nic więcej nie potrzeba. Głaskałem to słońce i obracałem je w dłoniach, aż poparzyłem opuszki palców. Aż okazało się, że jesteś przy mnie i pytasz zdziwiona:
– Jakie dzikie konie? Nic o tym nie wiem.
Mówiłaś, że żadnych koni nie było. Pokazałaś mi za to spiralne rysunki patykiem na ziemi, ledwie widoczne. Twierdziłaś, że znalazłaś wzór równania, dzięki któremu można rozwiązać wszystko.
Niosłem cię później wyczerpaną na rękach przez łąkę pełną beczących owiec. Zasnęliśmy w stogu siana na polanie, którą dla ciebie nazwałem polaną deziluzjonistów.
Byliśmy wtedy gdzieś w innym wymiarze, w innym kosmosie, może cię śniłem, sam nie wiem, sam już nie jestem pewien.
Nazajutrz, kiedy pływałaś w jeziorze, wystrugałem dla ciebie drewnianą łyżkę, bo tylko w ten sposób, w ten jeden jedyny, umiałem ci wtedy powiedzieć to, czego mieliśmy sobie nigdy nie mówić.
Dni były krótsze, a słońce coraz dalej, nie potrafiłem już obracać go w dłoniach i przyciągać blisko ku nam. Nie chciałem wracać, miałem nadzieję, że może znajdziemy opuszczony, stary dom, otoczony drzewami, ukryty za ogrodzeniem, i tam uda nam się jeszcze trochę to wszystko przedłużyć. Było za zimno, z mokrego drewna nie dało się rozpalić ogniska, liście pożółkły. Byłem bezradny. Chciałem ci wtedy powiedzieć: – To nie może trwać wiecznie. – Ale milczałem wściekły na siebie. Wtedy przytuliłaś się do mnie i wyszeptałaś: – Wiem.
Tydzień później siedziałaś w szkolnej ławce, patrzyłaś przez okno na wrzesień, rysowałaś na marginesach zeszytu esy-floresy, równania wyjaśniające wszystko, nierealna, z innej krainy dziewczyna, kochanka o smaku chłodnego jeziora, moja-nie-moja, bo wiedzieliśmy, że nie da się tego powtórzyć w normalnym, codziennym życiu, nawet nie musieliśmy głośno o tym mówić, wiedziałem, że wiesz, ale liczyłem skrycie, że może któregoś dnia, znienacka, nasze linie się przetną, pozwolisz, by kometa musnęła ziemię, znów w tobie zasnę, a ty znowu się ze spełnienia uśmiechniesz.
• • •
Kontakt w sprawie egzemplarzy recenzenckich: jakub.baran@ha.art.pl
• • •
Więcej o książce Frajda Marty Dzido w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Frajda w naszej księgarni internetowej
• • •