Nie ma żadnych świętych plików - odpowiedź Zenonowi Fajferowi

Leszek Onak

Drogi Zenonie,

 

listem otwartym wywołałeś mnie do odpowiedzi. Postaram się rozwiać wszystkie wątpliwości, które przedstawiłeś w tym żarliwym tekście. Zanim jednak to zrobię, postawię hipotezę. Problem nie leży w samym Schulzu, a wynika z tego, że wyrastamy z dwóch różnych kultur: Ty – z modernistycznej bojaźni kontekstu, ja – z post-internetowego repostu, który nie analizuje lokalizacji serwera. Ty z bukinistycznej wiary w moc dzieła zamkniętego (pomimo że w serii Liberatura opublikowałeś tak doniosłe utwory, jak Raymonda Queneau 100 tysięcy miliardów wierszy czy Bryana Stanleya Johnsona Nieszczęsnych, to większość Twoich autorskich obiektów ogranicza odbiór tekstu do wyznaczonych przez Ciebie ścieżek – nie ma w tym niczego złego, wręcz przeciwnie), ja stoję po stronie generatywnych, performatywnych aplikacji, które nie tylko dzieją się, ale i powstają przed/wraz z odbiorcą. Ty śpiewasz pieśń o całkowitej kontroli twórcy nad swoim dziełem, ja nucę piosnkę o oddaniu we władanie przypadkowi ostatecznego kształtu utworu.

Inspiracją do stworzenia ciernistych diód była niezgoda na przebrzmiałą, rozpoetyzowaną poetykę autora Manekinów; wstręt do „cynamonu”, „bursztynowych popołudni”, „żałobnej szarości miasta kwitnącej w oknach ciemnym liszajem świtów”, „skrzydlatych fantazmatów rozbijających powietrze na talie kart magicznych”; słownictwa okraszonego wszech panującymi metaforami dopełniaczowymi, którymi usłana jest ta twórczość, niczym Ruczaj ekranami dźwiękochłonnymi. Pomimo tego, że taki sposób pisania zdezaktualizował się, wielu młodych adeptów pióra nawiązuje i opiera się na schematach zaczerpniętych z jego twórczości (administruję portal literacki, w którym schulzowszczyzna ściele się gęsto). Chciałem zdemaskować styl, uderzyć w Jana Pawła II metafory dopełniaczowej, który na lata niczym wirus zainstalował się na komputerach użytkowników prozy poetyckiej.

Wybrałem opowiadanie Sierpień, gdyż na tle innych tekstów tego autora może poszczycić się jedną z bardziej stuningowanych stylistyk. Obniżenie zawieszenia, rozliczne alufelgi i spojlery powodują,że utwór niezwykle łatwo poddaje się zabiegom algorytmicznym. Na przykład, jeżeli wrzucimy wszystkie zdania do maszyny losującej, a potem wyciągniemy je w dowolnej kolejności, tekst wygenerowany w taki sposób nie straci ciągłości narracji. Oto przykładowy akapit z pomieszaną kolejnością zdań:

„W tej zaufanej starej woni mieściło się w dziwnie prostej syntezie życie tych ludzi, alembik rasy, gatunek krwi i sekret ich losu, zawarty niedostrzegalnie w codziennym mijaniu ich własnego, odrębnego czasu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne. Co chwila grymas płaczu składa tę harmonię w tysiąc poprzecznych fałd, a zdziwienie rozciąga ją z powrotem, wygładza fałdy, odsłania szparki drobnych oczu i wilgotne dziąsła z żółtymi zębami pod ryjowatą, mięsistą wargą. Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Zdawało się, że te drzewa afektują wicher, wzburzając teatralnie swe korony, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać wytworność wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak futra szlachetnych lisic. Tam sprzedawał ogród za darmo najtańsze krupy dzikiego bzu, śmierdzącą mydłem, grubą kaszę babek, dziką okowitę mięty i wszelką najgorszą tandetę sierpniową. Było coś tragicznego w tej płodności niechlujnej i nieumiarkowanej, była nędza kreatury walczącej na granicy nicości i śmierci, był jakiś heroizm kobiecości triumfującej urodzajnością nawet nad kalectwem natury, nad insuficjencją mężczyzny. I wszyscy brodzący w tym dniu złocistym mieli ów grymas skwaru, jak gdyby słońce nałożyło swym wyznawcom jedną i tę samą maskę – złotą maskę bractwa słonecznego; i wszyscy, którzy szli dziś ulicami, spotykali się, mijali, starcy i młodzi, dzieci i kobiety, pozdrawiali się w przejściu tą maską, namalowaną grubą, złotą farbą na twarzy, szczerzyli do siebie ten grymas bakchiczny – barbarzyńską maskę kultu pogańskiego.”

(Oczywiście czasami pojawiają się „zgrzyty”, wynikają one z niedostosowania osoby, rodzaju w kolejnych sentencjach, ale polecam przetestować samemu, oto link do generatora.)

 

xxx

 

Zastanawiałem się, jak uderzyć w język Schulza, aż w końcu wpadłem na to, żeby zestawić podrasowaną karoserię Sierpnia z drastycznie jej odległą frazeologią silnika i elementów wyposażenia fiata 125p. Połączyłem „wodorosty jarzyn” z „warstwami cyny”, „chłód balsamów” z „paskami klinowymi”, „rubieże nieskończonego dnia” z „kablem”. Zabieg ten wydał się ciekawym sposobem zmierzenia się ze stylem tego prozaika. Fiat 125p – marzenie pokoleń, przedmiot nostalgii lat minionych i sentymentalna podróż do Drohobycza, czego chcieć więcej?

A teraz puszczę w głośnikach dwie wersje tego samego fragmentu. Najpierw oryginał:

„Rynek był pusty i żółty od żaru, wymieciony z kurzu gorącymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyrosłe z pustki żółtego placu, kipiały nad nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak drzewa na starych gobelinach. Zdawało się, że te drzewa afektują wicher, wzburzając teatralnie swe korony, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać wytworność wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak futra szlachetnych lisic. Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabawiały się refleksami wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w głębi kolorowej pogody.”

Po opadnięciu kurzu z Drohobycza, zapuśćmy w kanał Sierpień umaczany w mechanice:

Rynek był pusty i żółty od przewodu, wymieciony z sygnału dźwiękowego gorącymi korozjami, jak biblijna komora silnika. Cierniste lampy kierunkowskazu, wyrosłe z pustki żółtego hamulca postojowego, kipiały nad nim jasnym przeniesieniem napędu, bukietami szlachetnie uczłonkowanych filigranów zielonych, jak świece zapłonowe na starych gobelinach. Zdawało się, że te końcówki fazy afektują silnik, wzburzając teatralnie swe łożyska, ażeby w patetycznych przegięciach ukazać wytworność płaszczy układu chłodzenia o srebrzystym podbrzuszu, jak zużycia szlachetnych poleceń. Stare akumulatory, polerowane sprężynami wielu dni, zabawiały się refleksami wielkiej tulei, datami produkcji, wspomnieniami sprężyn, rozproszonymi w głębi kolorowej komory spalania.”

Spotkałem się z opiniami sugerującymi, że cierniste diody nie deprecjonują języka twórcy Sanatorium pod Klepsydrą, ale go poszerzają. Pomimo podmiany wyrazów, odczuwa się degrengoladę świata, jego powolne chylenie się ku upadkowi. Możemy usuwać rzeczowniki, ale sens pozostanie w syntaksie, przymiotnikach i czasownikach. Dlatego – i to powiedziałem na Ha!wangardzie, ale widocznie już wyszedłeś – algorytm przerósł moje oczekiwania i pojechał drogą, której nie zaplanowałem. Przeczuwając wielopoziomowość interpretacji, we wstępie programu nie zamieściłem informacji o intencjach producenckich. Wydały mi się zbędnym ograniczeniem odbioru.

I nie jest tak, jak mówisz, że dowolne słowo można zastąpić innym dowolnym słowem. Pieczołowicie wybrałem te rzeczowniki, które są wycięte z opowiadania Brunona i równie skrzętnie wypisałem te, które są podstawiane. W algorytmie zestawione są dwie zamknięte, ręcznie skonfigurowane bazy danych, które spotykają się w momencie uruchomienia przez uczestnika aplikacji.

Masz rację, że podczas czytania fragmentów, publiczność, jak to nazwałeś, „rechotała”, obarczasz mnie odpowiedzialnością za wyprodukowanie „e-kscesu”, który oprócz tego, że ma wyraziste podstawy konceptualne, w potocznym odbiorze wzbudza pozytywne odczucia, lub, jakby to nazwał Gombrowicz, jest erotyczny. Wybacz, ale nie odniosę się do tego kuriozalnego zarzutu.

 

xxx

 

Postulujesz niebezpieczną tezę, że nie można mówić o języku Schulza bez oderwania się od jego śmierci, że nie można podejmować pewnych tematów bez odwołania do biografii, recepcji danego autora. (Podany przez Ciebie przykład Tree of Codes Jonathana Safrana Foera podąża śladami wyznaczonymi przez twórczość i historię pisarza).

Nie ma żadnych świętych plików, są bazy danych i domena publiczna pozwalająca wykorzystywać dzieła autorów bez ich wiedzy. Kontekst i intencje utworu źródłowego, jeżeli nie są nam potrzebne, możemy odrzucić. Etyka? Pozostawmy ją komentatorom forum Onetu. Czy to jest nihilizm? Nie, Drogi Zenonie, to jest remiks.

Najbardziej banalnym argumentem, z którym spotykam się przy krytyce tego, co robię, to zarzut: „To już było”. Wszystko już było, proszę państwa. Protoplastą hipertekstu był Cortazar z Grą w klasy (nie wspominając o Rękopisie znalezionym w Saragossie Jana Potockiego), Mikołaj Lubomirski poezję wizualną konstruował w Baroku, centony – wiersze składające się z cytatów innych twórców – powstawały już w starożytności, potem była mozaika, staropolski bigos literacki oraz cut-up method Williama Burrougsa. Italo Calvino w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia generował powieści kombinatoryczne. John Cage przetransponował z muzyki do literatury kategorię przypadku. I co z tego? To, że ktoś wcześniej użył sonetu, oznacza to, że współcześni poeci nie mogą wykorzystać tej formy? Czy mamy zapisać w Księdze Guinnessa wiersz, w którym pierwszy raz został użyty link? Wystawić go na ołtarze i pod karą chłosty nie umieszczać łącza w swoich utworach? Kto ma prawa autorskie do linku?

Żyjemy w epoce, w której technologia, jak nigdy wcześniej, umożliwia nam bez skrępowania wykorzystywanie dorobku poprzednich pokoleń. Remiksowanie istniejących artefaktów kultury, łączenie ze sobą powstałych kiedyś metod twórczych, nie jest wyrazem braku kreatywności, a mierzeniem się z memami kulturowymi, którymi na co dzień posługują się reprezentanci naszej cywilizacji. Twoja ożywiona reakcja na niewinny algorytm, Zenonie, pokazuje, jak wzniosłeś twarde nad Schulzem sklepienie i uwagi dotyczące jego języka, z którymi można się zgadzać lub nie, zmusiły Cię do zadziwiającej i niemerytorycznej – w mojej opinii – obrony twierdzy.

 

xxx

 

Zasugerowałeś mi w liście, żebym ostrożniej obchodził się z przypadkiem. Pamiętam naszą rozmowę po premierze krajobrazu znaczenia #1 w trakcie ubiegłorocznej Ha!wangardy. Instalacja zaciągała z internetu losowe wyrazy i umieszczała je na projektorze w miejscu wskazanym przez dłoń uczestnika wydarzenia. Powiedziałeś wówczas, że doświadczyłeś bardzo zatrważającego uczucia, Twoja ręka generowała sensy, które nie były Twoje. Z jednej strony miałeś kontrolę, a z drugiej – byłeś jej pozbawiony. Zdefiniowałeś wówczas to, o co mi chodzi. Poprzez z pozoru banalne zestawienia, łączenia nie przystających do siebie artefaktów kultury, pragnę wytrącać odbiorcę z letargu dotychczasowej recepcji.

Nie określam się autorem, tylko producentem algorytmów, stworzone przeze mnie programy, bardziej lub mniej (w ciernistych diodach, pomimo wyraźnego konceptu, ostateczny kształt tekstu oddałem procesorowi), dzieją się między użytkownikiem a aplikacją, nie między odbiorcą a twórcą. Dzięki wdrożeniu kategorii przypadku, możemy porzucić niepotrzebnego pośrednika i rozkoszować się niczym nie zmąconym stosunkiem seksualnym z komputerem.

 

krajobraz znaczenia #1 – instrukcja obsługi

 

xxx

 

Na koniec luźna uwaga, wydaje mi się, że stoisz obecnie okrakiem między tradycyjną formą książki a nowomedialnymi realizacjami literatury. Przestrzeń między nogami poszerza się i nie możesz zdecydować się, na którą wysepkę skoczyć. Macham do Ciebie z leżaka, z nogami złączonymi, pozdrawiam piwkiem i wołam: „Wyluzuj, nie zabiłem Schulza, zrobił to prawdopodobnie niejaki Karl Günther, jeśli nie wierzysz, I will google it for you”.

Z wyrazami szacunku,

Leszek

• • •

Dyskusja o ciernistych diodach:

• • •

cierniste diody na stronie Techstów

• • •

Leszek Onak – jeno awatar.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information