Rozglądałam się po pustych ścianach galerii, które czekały aż je wypełnię. Niekończąca się biel przyprawiała o zawrót głowy. Podłoga zaczęła wirować i unosić się we wstęgach grubych jak konary drzew, które pokryły ściany gęstymi zaroślami.
Podeszłam bliżej i zobaczyłam błekitno purpurowe klejnoty, lśniące niczym jagody. Mój dziadek, mój ojciec oraz dziwny, mały człowiek pomogli mi nazbierać je i ułożyć w koszyku, który zrobiłam z kawałka swojej sukienki.