Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 19.
Entliczek-pentliczek. Odkąd owocowe maszyny zostały spopularyzowane w wideoklipach mainstreamowych, udających alternatywne piosenkarek, które same przypominają raczej maszyny niż ludzi, należało szukać alternatywnych form dostarczających pieniędzy i emocji.
Podobno kolejną modą ma być moda na wyższe wartości, a wakacyjnym kierunkiem sezonu raczej Indie niż Vegas. Ludzie mają już dość drogich przedmiotów, szybkiego seksu i szybkiego jedzenia, szukają czegoś, co nada ich egzystencji utraconej w życiu płodowym głębi, tak wieszczą znawcy materii.
Pieprzyć ich.
Moda na bycie uduchowionym wymaga od swoich wyznawców sporych nakładów finansowych, a bio-mleko od oświeconej kozy z ekologicznego gospodarstwa w Nepalu kosztuje dziesięć razy więcej niż mleko swojskiej, amerykańskiej krowy, która nigdy nie słyszała nawet o samsarze, a nirwana kojarzy jej się najwyżej z zespołem słuchanym przez obdarte dzieci sąsiadów ładnych parę lat temu. Oficjalna moda na duchowość spowodowałaby ponadto, że wszystko co trywialne, codzienne i materialne trzeba by uprawiać w konspiracji. Ludzie w drodze powrotnej z Tybetu nadal zahaczaliby o Las Vegas, bo tacy już są: lubią pieniądze, seks i alkohol, najbardziej natomiast lubią oszukiwać się co do swoich prawdziwych potrzeb.
Pieprzyć ich.
W ulubionym barze Jo pełno zrobiło się nagle hipsterów, czy ludzi wyglądających na hipsterów, jeden pies. Grali na owocowych maszynach, które w ostatnim czasie zostały spopularyzowane w wideoklipach mainstreamowych, udających alternatywne piosenkarek. Ot, poczuli się znudzeni wszystkimi dostępnymi im aplikacjami na iPhone'a i postanowili przegrać kieszonkowe podarowane im przez bogatych rodziców z okazji wycieczki na okupowanie Wall Street. Wypadało tam być, odpowiednio nagłośnić to na facebooku i dołączyć do kilku grup z „okupacją” w nazwie, ale kolejny raz w historii ludzkości szczytne cele przegrały z niskimi potrzebami. Zapytani o te „szczytne cele” rzucali hasła: chuje politycy, chuje korporacje, rewolucja i nierówność społeczna, po czym z oburzeniem obowiązkowo nie schodzącym z twarzy przez 24 godziny zamawiali napoje i przystawki za pieniądze bogatych rodziców. Bardzo chcieli wierzyć, że pieniądze te pochodzą z uczciwej pracy dla dobra ludzkości, zwierząt i roślin, ale ponieważ bali się rozczarowania, nie wgłębiali się w to. Oburzeni skupiali się na konsumpcji.
Jo wykonywała telefony do znajomych osób, które ewentualnie mogłyby przyjść tu do niej i wspólnie pomyśleć, czym można by zastąpić owocowe maszyny. Rozmowa hipsterów z polityki zeszła na muzykę, właściwie, jak w teleturnieju, wymieniali tylko wymyślne nazwy, co pozwalało przypuszczać, że nazwy te brzmią lepiej niż muzyka, którą firmują.
– W ogóle, nie wiem, czy wiecie, ale dźwięk jest passe – powiedział jeden z hipsterów przegrywając z oburzeniem kolejne pieniądze, ponieważ maszyna prawdopodobnie wiedziała, z kim ma do czynienia.
– Nikt przed trzydziestką nie mówi „passe” – upomniała go koleżanka, hipsterka, po czym zabrała się za robienie pamiątkowych zdjęć iPhonem.
– Zespół „Milczenie czarnych owiec jest złotem” to moje odkrycie, zapamiętajcie tę nazwę. Nie grają żadnej muzyki, ponieważ wszystko już było. Zajebiste. Widziałem ich w sierpniu na festiwalu. Przez godzinę stali na scenie w milczeniu, buntując się przeciwko wtórności i ograniczeniom, jakie narzuca dźwięk.
– Spałam z ich nagłośnieniowcem już trzy lata temu – odpowiedziała ze zblazowaniem hipsterka robiąc jednocześnie zdjęcie swoich stóp w trampkach na tle linoleum – To, czym się zajmował, zrobiło na mnie duże wrażenie: nagłaśnianie ciszy. Niczego więcej się o nim nie dowiedziałam, ponieważ zgodnie ze swoją filozofią starał się wyeliminować jakikolwiek dźwięk. Zajebiście się tym jarałam. Ale to było trzy lata temu, chyba się starzeję i wolę teraz klasykę. Wiecie, New Kids on the Block, Ace of Base, muzyka, której słuchała moja mama karmiąc mnie piersią. To takie pierwotne.
Jo zadumała się nad światem. Hipsterzy zaczęli powoli przejawiać znużenie nieprzynoszącą im żadnych owoców owocową maszyną. W ich kilkuosobowej grupce pojawił się pomysł, żeby jednak pojechać na Wall Street i trochę pookupować. Dokonali szybkiej kalkulacji, czy wystarczy im na hostel, podróż w obie strony i inne niezbędne wydatki, doszli do wniosku, że w razie czego zawsze będzie można liczyć na wsparcie rodziców i postanowili jak najszybciej opuścić to miasto. Pięć par drogich trampek zgodnie wyszło z lokalu, zostawiając zapach pięciu drogich, unikatowych perfum, które przegrywały jednak pojedynek z delikatną stęchlizną i dymem z tanich papierosów.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.