Impresje rudnickie (5)
23.06.11
Śniły mi się profesje: najpierw, że jem pierogi z Orlińskimi, którzy opowiadają o swoich pracach, Magda sprząta apteki, a Marcin jest członkiem zespołu Wedla. Później się przebudziłem i poszedłem siku, a kiedy wróciłem na ostatnie dwie godzinki do łóżka śniło mi się, że jestem śmieciarzem.
Bardzo szczegółowy, przyjemny sen (praca wydawała się czysta i prosta). Wczoraj o mały włos nie sięgnąłem po browar - już sobie puszkę okocimia mocnego włożyłem do wózka w biedronce, ale kiedy przyszło do wykładania towarów na taśmę pomyślałem "kurwa!" i odłożyłem diabelskie aluminium. Wczoraj też przyszło zaproszenie do wzięcia udziału w "IV Konkursie Poetyckim J. T. Pajbosia 2011", organizowanym z okazji tegorocznych Manifestacji Poetyckich, na które mam szczerą nadzieję być zaproszonym, bo uwielbiam manifestacje (dwuznaczność), a w zeszłym roku nie mogłem być, bo wtedy ledwo co ze szpitala wyszedłem. Ale tak sobie pomyślałem, że gdyby - nie daj boże - mnie w tym roku nie zaproszono, to wezmę udział w tym konkursie, napiszę te trzy lub cztery zajebiste wiersze i może coś wygram. Postaram się bardzo.
Odpisał Maciek Raś, co go parę dni temu zapytywałem, co słychać, że pisze jakąś epicką fantasy i słucha Erika Satie, co skwitowałem, żeby się nie pierdolił z jakimś fantasy, tylko wreszcie złożył tomik wierszy i wygrał Bierezina podnosząc poziom poprzednich edycji, i że przez Erika Satie każdy musi przejść, jak przez trądzik i lekturę Wojaczka.
Przed obiadem oglądałem "Serpico", ale dooglądać przyszło mi popołudniu i wieczorem, bo po obiedzie wybraliśmy się do Krakowa, na spacer i napoje w kawiarni. Czytałem sobie jeszcze na wyborczej wywiady o książkach, bo nową akcję uruchomili - "Czytamy w Polsce", bardzo to chwalebne.
Oglądałem se Wimbledon wygodnie rozwalony na kanapce i mnie złapał moralniak, że bieganie, więc się zebrałem, słuchawki na uszy i do lasu, ale po paruset metrach jak mnie coś w nodze nie pierdolnęło, nie strzyknęło!, i od razu kotłowanina, że co to ja, kurwa, chowany na "Pożegnaniu jesieni", odwieczny wróg sportu, teraz popierdalam jak debil, co to w ogóle, więc wróciłem do domu i pomyślałem - chuj, zapalę z tego wszystkiego, niech będzie dzień złych uczynków, to wziąłem tego djaruma mentolowego, choć nie znoszę mentoli, i do ogrodu, i - bogowie! - co za przyjemność! Lekkie śmigło w głowie jak to po pierwszej fajce, błogostan; starczy, pomyślałem, jeden fajek, koniec. Bania na bieganie naturalnie przeszła, jak większość fascynacji, ale to nie powód, żeby wracać do kurzenia, nie powód, żeby zaraz otworzyć półeczkę ze słodyczami, no. Może jutro mnie znowu weźmie na ruch? Kto wie.
Łukasz napisał, że czwarte "Impresje" wrzuci jutro, bo dzisiaj mu się nie chce, a i ma "wolne ciało boże", a ja oglądam tenis i umieram z głodu - zjadłem dwie nieprzepisowe gruszki, ale marzy mi się sowita kanapka. I jeszcze jeden papieros. Och, jak to ciężko! Ale wytrzymam, wytrzymam. Dopisek: zjadłem jeszcze marchewkę i wypaliłem jednego szluga.
24.06.11
Od dziewiątej do jedenastej beztrosko się opierdalałem (chwila - czy ja robię coś poza tym?), aż przeczytawszy artykuł o Johnie Frusciante zmobilizowałem się do pobiegania, na uszy biorąc "Niandra Lades and Usually Just a T-Shirt", płytę, którą kiedyś uwielbiałem; przebiegłem wolnym tempem dwie rundy i poczułem się zajebiście, wracam do biegania i okazjonalnej medytacji, bo kiedy łączyłem te dwie rzeczy, to - nie oszukując - czułem się najlepiej. Przed bieganiem szukałem jeszcze gorączkowo "Dziennika 1954" Tyrmanda, bo Monika na fejsie przypomniała mi dygresją w swoim opisie o tej znakomitej książce, ale - tragedia! - ani w pokoju, ani w piwnicy (gdzie leży jeszcze kilkadziesiąt książek z zeszłorocznej przeprowadzki do Rudniczla) książki nie było, a - pamiętam dobrze, że jeszcze niedawno ją widziałem, no i komu ja ją miałbym pożyczyć? Czyżby w mieszkaniu na Bosackiej, u Przemka została? Została tam na pewno "Poezja jako miejsce na ziemi" Dycia i parę "druków okazjonalnych", ale żebym Tyrmanda zostawił? No cóż, trudno, nie odpowiem na dygresję Moniki podpierając się cytatem. A a propos dzienników - Łukasz wczoraj napisał, że "Impresje" zdobywają popularność i że przy odpowiednim nakładzie czasowym może się z tego urodzić jakaś książka, w co - jak lubię siebie i swoje pisanie - wątpię. Ale notuję to na wypadek, gdybyś - drogi czytelniku - miał okazję właśnie kartkować drukowaną wersję fragmentów mojego żywota.
Wieczorem biegałem i oglądałem Wimbledon. Julka G. (dodaję inicjał, bo uświadomiłem sobie, że występują tutaj dwie Julki) napisała SMS-a, że bardzo się jej podoba "Morderstwo w La Scali", które jej podarowałem na urodziny, co mnie bardzo ucieszyło, zwłaszcza, że niegrzecznie odbyłem lekturę tej książki, zanim ją ofiarowałem Julce i mnie ten Piątek akurat nie przypadł do gustu, choć doceniłem aspiracje książki. Spaliłem se jeszcze fajkę, bo siostrze dwie zostały, a jadła (siostra) pizzę z koleżanką i musiałem sobie czymś tę przyjemność zrekompensować.
25.06.11
Sobota, dzień sprzątania i koszenia trawy. Przed południem wynosiłem wielkie wory garażowych śmieci, a po kapuśniaku kosiłem. Później wybrałem się z nudów z rodzicami do Pcimia, do jakiegoś składu garniturowego, bo ojciec sobie chciał kupić koszulę - i kupił, i krawat też. A po zakupie, czego się nie spodziewałem, pojechaliśmy jeszcze do rodziny (od strony mamy), do Krzyszkowic, gdzie rodzice zapłacili jakiemuś wyrobnikowi za skoszenie trawy z naszego pola, co je tam mamy. Okolica ładna, ale za tą gałęzią rodziny to ja nie przepadam, to się kręciłem w męczarniach i wyczekiwałem chwili odjazdu, na próżno, bo to ciotka matkę po rabatkach oprowadzała, a to wujek ojcu opowiadał o zawiłościach gospodarstwa. W końcu wróciliśmy do domu i skoczyłem pobiegać, miło mi się biegało, zwłaszcza, że jak wróciłem, to na stole już dymiły pierogi z jagodami na kolację. Po kolacji sobie posukubałem "Buddenbrooków" (chyba już nie skończę tej książki) i "Wszędobylstwo porządku", choć chętniej bym sobie przypomniał "Sęk Pies Brew", ale oczywiście pożyczone nie wiadomo komu. Żal mi jest trochę, bo jak kosiłem trawę, to usłyszałem jak rodzice ustalają, że pojedziemy do Krakowa, a Kraków równa się moja urodzinowa książka, na którą już sobie obrałem "Mękę kartoflaną" i spędzałem dzień miłą myślą, że się wieczorem w nowej książce popluskam, ale jakżeśmy jechali do Pcimia, to zmienili zdanie co do tego Krakowa, a bo to wianki dzisiaj, a jak wianki, to korki. No nic, trudno. Spaliłem tę ostatnią fajkę, co została, bo co - niech ich już lepiej nie będzie, a kiedy wracałem z balkonu do pokoju zobaczyłem brata, który siedział nad grą komputerową, przy której przetracił cały rok szkolny i odezwałem się: "No nie mów, że wracasz do tego gówna" i mi się głupio po chwili zrobiło, jak sobie uświadomiłem, że z papierosa wracam. Wieczór spędziłem zawieszony na Bondzie.
26.06.11
Rodzice dzisiaj gdzieś pojechali, coś słyszałem, że w tym ich wyjeździe zawiera się uczestnictwo w koncercie grupy Feel, ale wolę się nie dopytywać i w razie czego nie wiedzieć. Śnił mi się Rysiek Będkowski, bo wczoraj uczytałem sobie troszkę z jego "Gorzkiego jeziora", śnił mi się namawiający mnie usilnie na wódkę, ja w końcu pozwoliłem, żeby mi zamiast tej wódki papierosy kupił. Raz tylko z Rysiem się w życiu widziałem i tegoż razu piłem z nim wódkę, a to z pięć lat temu było. Czytałem sobie przed południem o Robercie Walserze i powziąłem wielką ochotę obejrzeć "Instytut Benjamenta" i nawet znalazłem ten film na serwisie chomikuj.pl, skąd go sobie ściągnę, jak tylko podkradnę któremuś z domowników komórkę i wyślę SMS-a, żeby zdobyć ze dwa gigabajty możności ściągania. O, i właśnie to zrobiłem, korzystając z telefonu mamy, która go (telefon) zostawiła na komodzie w przedpokoju. I już mi się film ściąga. A teraz obejrzę sobie odcinek Simpsonów z Pynchonem, to znaczy ten, w którym Pynchon podkłada głos pod samego siebie, obejrzę, bo wczoraj czytałem recenzję Łukasza Najdera z najnowszego Carvera (http://www.ultramaryna.pl/pzp/?p=782) i on tam o Pynchonie, a ja jeszcze nic Pynchona nie czytałem, choć dziesiątki razy żywo o nim rozmawiałem, dyskutowałem, powołując się na całą dostępną po polsku bibliografię, więc sobie pomyślałem, że może w końcu coś przeczytam, ale najpierw pomyślę co, więc zacząłem czytać o Pynchonie i natrafiłem na wzmiankę o tym odcinku Simpsonów i tenże odcinek sobie znalazłem (http://iitv.info/the-simpsons/s15e10-diatryba-szalonej-gospodyni--diatribe-of-a-mad-housewife.html). No i sobie obejrzałem. Simpsonowie to, co prawda, nie Family Guy, ale też lubię, a już na pewno uwielbiałem w towarzystwie koruta.
Obiad zjedliśmy u babci oglądając - jak i przed tygodniem - "Anię z Zielonego Wzgórza". Po powrocie do domu czytałem sobie "Wszędobylstwo..." i pobiegałem. Siostra jeszcze nie zaczęła czytać "Ojciec odchodzi", co to jej dałem dwa tygodnie temu, kiedy prosiła o książkę, bo sobie pomyślałem, że jej spasuje, że w końcu może przeczyta coś poza biografiami Lance'a Armstronga, czy tam innych sportowców (siostra jest utalentowaną pływaczką), ale ona ma widać lepsze zajęcia aniżeli czytanie. W ogóle to u mnie w domu praktycznie nic się nie czyta, no, mama te Danielle Steel, ojciec Biblię, brat to w życiu chyba całej książki jeszcze nie przyswoił. Ale mnie ojciec, jak byłem mały, czytał codziennie, potem też szybko składać literki nauczył, książek mnóstwo kupował, Niziurskiego, Bahdaja, Karola Maya, co tylko chciałem, na książkę zawsze były pieniądze, to i teraz jestem bardzo wdzięczny, bo bez książek to chujówka.
Obejrzałem "Instytut..." - dobra bania, piękne ujęcia, a i w trakcie oglądania napisałem wiersz na konkurs Pajbosia inspirowany filmem. A przed momentem wróciłem z biegania - o, jakże zajebiście mi się biegało z "To Record Only Water for Ten Days", wracając z drugiej rundy skakałem z radości, że wszystkie moje dotychczasowe życiowe poczynania przywiodły mnie do tego skąpanego w zachodzącym słońcu lasu; żałuję tylko, że nie pokusiłem się na trzecią rundę, bo energia mnie rozpierała. Jutro spróbuję zrobić trzy powtórzenia, jeśli się uda, to będzie piękny sukces niespełna miesiąca systematycznego biegania.
Rodzice wrócili, byli - jak się okazało - w Pszczynie, Feela nie widzieli, widzieli za to Universe. Ja sobie obejrzałem przepiękny meczyk Djokovica z Baghdatisem, a później do połowy "Oldboya", do którego wrócę jutro, bo brat już śpi obok (jutro idzie pracować na tartak, że mu się chce) i prosił, żebym na słuchawkach oglądał, a słuchawki ma takie do Counter Strike'a, z mikrofonem, tyle, że małe na mnie, mnie w uszy cisną.
27.06.11
Na "Przystani!" omówienie nowej książki Mariana Stali autorstwa Piętniewicza - szkolne wypracowanie gorliwego ucznia walczącego o mocną czwórkę umożliwiającą zadowoloną promocję do następnej klasy. Ucznia, który poznał niedawno nowe słowo: "adwersarz". Nad Stalą to już mi się nawet nie chce znęcać, starczy przeczytać fragmenty tej jego nowej książki (http://biuroliterackie.pl/przystan/czytaj.php?site=200&co=txt_3807), żeby się złapać za głowę. To już Kępiński pisze lepiej o wierszach. Choć nie, Kępiński jest równie tragiczny. To jego "Bez stempla" to nieśmieszna komedia. Dostałem tę książkę od Madźla na urodziny, dziewiętnaste albo dwudzieste, ale sprzedałem w zeszłym roku, pieniądze przeznaczając oczywiście na korut. Cóż - w tym przypadku była to zyskowna transakcja. Ale może jestem zbyt surowy? To w końcu książka konfesyjna, "rzecz o moich autorach i o moich literackich fascynacjach", jak pisze sam autor. No nic, tak czy siak, gorsze od szkiców krytycznych Kępińskiego są tylko jego wiersze.
Pobiegałem sobie (dwie rundy, nie zdobyłem się na trzecią) i dooglądałem "Oldboya". Wczoraj nie mogłem spać, bo u sąsiadów był młodzieżowy grill i już najebani zaczęli śpiewać "Hej sokoły", "Małgośkę", "Jesteś szalona", ja pierdolę, nastoletni ludzie, niestety na pomysł zarejestrowania wpadłem już po szlagierach i możecie sobie teraz odsłuchać tylko stadionowe przyśpiewki.
Przed czternastą znowu biegałem i znowu się nie zdobyłem na trzecią rundę, choć już byłem tym razem bardziej do tego usposobiony, ale że mi muzyka podyktowała szybkie tempo, to postanowiłem nie kusić losu. Jeszcze jest szansa, że wieczorem przebiegnę trzy razy. A później buty wypiorę, bo biegałem wcześniej bez skarpetek i teraz śmierdzą niewiarygodnie.
Czytałem sobie wiersze z debiutanckiej książki Rafała Kwiatkowskiego, którego do tej pory zupełnie nie kojarzyłem i bardzo mi te wiersze przypadły do gustu, postaram się zdobyć książkę, może wyłudzę egzemplarz recenzencki? Ale nie, nie chciałoby mi się pisać recenzji, tego robić nie znoszę. A przed momentem zacząłem ściągać "Pięć łatwych utworów", bo jeszcze nie widziałem i do tego ściągania czytałem sobie Wyborczą, między innymi reportażowy raport o czytelnictwie i wywiad z egzaltowanym Kuczokiem.
Już chwilę po szesnastej, po meczu Murray'a, wzięło mnie na bieganie i - przebiegłem te trzy rundy! Tak więc nowy standard ustanowiony. Po biegu wyprałem ręcznie buty, potem siebie i zasiadłem do oglądania Wimbledonu.
No i Kubot przejebał, cholera, jak na szpilkach siedziałem oglądając ten mecz. Napisał Leszek, z pytaniem, czy bym nie powybierał wierszy z liternetu po jednym dziennie, przez tydzień, do wrzucenia wybranych na fejsowy profil serwisu, ale odmówiłem, tłumacząc się niechęcią do wywyższania się wobec innych użytkowników, a i tym, że jak co dzień przeglądam słupeczek z wierszami to rzadko mnie coś rusza.
Ależ mnie wkurwia Nadal [Rafael - przyp. red.] swoją aparycją.
28.06.11
Śniła mi się pani Ola Syrek, bibliotekarka z mojego myślenickiego gimnazjum, rozmawialiśmy oczywiście w bibliotece, ale - co dziwne - w bibliotece z liceum; gdzieś w połowie rozmowy zauważyłem wychodzącego z pomieszczenia z komputerami Romka Bromboszcza, który na moje zdziwienie odparł: "Potrzebowałem milutkiego placyku". Ja to w ogóle czas edukacji gimnazjalnej i licealnej dzieliłem na wagary i przerwowe pobyty w bibliotece, w moim szanownym krakowskim liceum to już byłem dosłownie uzależniony od osoby pani Joli i długich rozmów z nią, a i jeszcze od czasu do czasu zachodzę do starej szkoły i automatycznie do biblioteki.
Wojtek przesłał jeden kawałek z powstającej płyty Basenu - rewelacja! Niestety, mój dupcony wokal nagrywany telefonem psuje wszystko, trzeba by to nagrać jeszcze raz, i tak zrobię, bo przecież brat ma te słuchawki z mikrofonem i jak teraz sprawdziłem, to znacznie lepiej łapie niż dyktafon komórkowy. Tylko niech mi Wojtek poleci jakiś program do nagrywania, bo ja - debil - bym się męczył z windowsowym rejestratorem dostępnym - nie wiedzieć czemu - w zakładce "Rozrywka".
Buty jeszcze nie wyschły, więc na razie nie pobiegam, zamiast tego czytam sobie różne rzeczy w internecie, a za chwilę obejrzę "Pięć łatwych utworów". [przeskok] W połowie oglądania wzięło mnie na bieganie, więc wygrzebałem w piwnicy stare trampki i w nich obskoczyłem trzy rundy; pogoda dzisiaj z lekka kijowa, całkowite zachmurzenie, słońca nie widać, buty nie mają jak schnąć, a w trampkach goni się źle. No nic. Na pocieszenie mam dzisiaj ojcowy barszcz ukraiński na obiad. Zanim dooglądałem film, obrałem z siostrą porzeczki i nagrałem ponownie wokal dla Basenu korzystając z Cool Edita, programu, który znam całkiem dobrze, wszak nagrywałem na nim swoją jedyną dotychczas solową płytę - "Mandelsztama" (http://www.archive.org/details/Mandelsztam), z której - nie wiedzieć czemu - archive.org usunął samoistnie kilka kawałków. [przeskok] "Pięć łatwych utworów" to bardzo wdzięczny film, właśnie skończyłem.
Oj, bierze mnie dzisiaj delikatna psychoszajba, taka rodzinna przypadłość (chyba tylko ojciec jest od niej wolny, choć kto wie, czy w ciszy gabinetu sam nie kultywuje drobnego szaleństwa) polegająca na takim kompulsywnym ki ki ki, kokula bombula, lalala, ruki ruki. No, już przeszło. Teraz mam dylemat: czy oglądać "Harry Angel", czy tenis, chyba jednak tenis, film zostawię na wieczór. Oj, żebym zawsze miał takie problemy! Jutro imieniny ojca, więc w kuchni intensywna praca, pyszne zapachy, ale ja już jedzenie na dzisiaj skończyłem miską bobu.
No i sobie wykrakałem problemy! Dzwoniła mama Przemka do ojca w związku z rzekomym moim długiem wobec niego; a może nie rzekomym? Później sam do niej zadzwoniłem z wyjaśnieniami, ale nie doszliśmy do wyraźnego porozumienia, ja się w dalszym ciągu za bardzo się nie poczuwam, a i jeśli bym już miał, to jestem aktualnie całkowicie niewypłacalny. Dziwna sprawa - nie znoszę mieć finansowych zobowiązań i unikam tego jak ognia, jak więc mógłbym świadomie (to ważne słowo) dopuścić do tysiąca pięciuset złotych długu? No nic, skutecznie mi to zjebało humor na resztę dnia, nie mam też jak się bezpośrednio bronić, bo mogę się powołać tylko na ustalenia (a raczej brak ustaleń) z Przemkiem z początków tego mieszkania, te ustalenia mnie całkowicie bronią, ale jestem też empatyczny i rozumiem Przemka, więc koniec końców - dupa. No nic, głupi byłem, że w ogóle poszedłem na tę opcję mieszkania w Krakowie, same złe rzeczy tam robiłem, choć - w rekompensacie dla siebie - napisałem tam jeden wiersz z którego jestem zadowolony.
Obejrzałem "Harry'ego Angel'a" i poszedłem spać. Niech mi się przyśni Lisa Bonet.
29.06.11
Zamiast Lisy Bonet przyśnił mi się przedziwny krajobraz, jakieś strzępy Kobierzyna z "UNIA TARNÓW" na murach, niebieską farbą; razem z Bogusławem Duchem (którego nigdy na oczy nie widziałem) przeprowadzaliśmy jakieś dochodzenie dotyczące Grzegorza Jędrka (którego też chyba nigdy na oczy nie widziałem) przy okazji referując sobie nawzajem błyskotliwe uwagi dotyczące jego twórczości (którą znam z zaledwie paru wierszy z liternetu), sięgaliśmy sedna Jędrkowej poetyki, grzebaliśmy palcami w otwartej ranie clue kompozycji, ale nie wynikło z tego nic, bo się obudziłem wiedziony potrzebą siku. Jak się obudziłem, tak już zostałem, idealnie ósma na zegarku, zjadłem śniadanie i za prośbą mamy poszedłem zanieść bratu kanapki na ten tartak, gdzie pracuje, a gdzie siedział sobie z kolegami (wiek od 13 do 60 lat) pod plandeką, bo deszcz pada. Padał. Nie, no cały czas pada.
Zapomniałem wczoraj zauważyć, że babcia mi podarowała nowe pantofle, tak się tutaj mówi na kapcie, czy tam laczki, jak wolicie, u nas to są pantofle, lecz ani nie włoskie, ani nie ze skóry, ot kapcie, lacze. No.
W tym tygodniu dużo o snach, aż sobie przypomniałem, że kiedy mieszkałem z Łukaszem na Kazmierza Wielkiego wraz z rośliną doniczkową pieszczotliwe nazywaną "Hawking" i współlokatorem, pieszczotliwie nazywanym "Gównem", to prowadziłem przez pewien czas bloga (http://insertjazz.blogspot.com/) na którym to zapisywałem sny, jakie śniły mi się przy konkretnej płycie puszczonej na noc, zapętlonej w odtwarzaczu.
Brat wrócił z tartaku - puścili wszystkich wolno z powodu deszczu. Leje i leje, nie pobiegam dzisiaj. Zamiast tego oddaję się czystej przyjemności, jaką jest lektura Cyca Gada, czytam powolutku, ze strachem, że kiedyś mi się skończą nietknięte artykuły. Później sobie podgryzałem chwilkę "Trzy filary" i "Wszędobylstwo", by po obiedzie zasiąść przed Wimbledonem. Ukradłem mamie jednego superslima mentolowego - najgorsze, co może być do palenia, ale oczywiście smakował.
Po wspaniałym meczu Tsongi z Federem biegałem, bo buty już suche. Z prezentów otrzymanych przez ojca warto wymienić arcykiczowatą szablę z wygrawerowanymi życzeniami i koniak "Camus", prawdziwie egzystencjalny. Mój śliczniutki Murray przeszedł do półfinału, nie tylko ja w nim zakochany, komentatorka też w uniesieniu; w ogóle tenisiści na ogół wszyscy przystojni, pociągający, no, może za wyjątkiem Nadala, który wygląda jak Motomysz z Marsa. Na fejsiku dostałem kolejną miłą wiadomość od nieznajomej w zw. z "Impresjami", że "przy żadnej innej lekturze tak miło mi się nie spożywa obiadu", co mnie bardzo ucieszyło, bo sam uwielbiam czytać przy jedzeniu. No, to pozdróweczki!
• • •
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (20)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (18 i 19)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (17)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (16)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (15)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (13 i 14)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (12)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (11)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (10)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (9)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (8)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (7)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (6)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (5)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (4)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (3)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (2)
- Tomasz Pułka - Impresje rudnickie (1)
• • •
Tomasz Pułka - (urodzony w 1988 r.) autor czterech tomów wierszy: "Rewers" (2006), "Paralaksa w weekend" (2007), "Mixtape" (2009) i "Zespół Szkół" (2010). Laureat Dżonki (2007) i stypendysta m. Krakowa.
• • •
Książki Tomasza Pułki w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art:
- Zespół Szkół (2010)
- Kryzys. Biuletyn poetycki (2009)