Właścicielka galerii przybywa w małym gronie klientów. Uśmiecha się do mnie serdecznie. Uśmiech gaśnie i znika z jej twarzy, gdy zaczyna rozglądać się po pomieszczeniu.

Dławi się słowami i połyka je z powrotem, jakby w obawie, że za chwilę je zwymiotuje na śliczną podłogę z orzecha. Gdyby wokół niej nie było ludzi, pewnie by krzyknęła i zemdlała.

"W każdym z tym obrazów nie ma niczego i jest wszystko", wołam na cały głos. "Serdecznie państwa witam". Jeden z mężczyzn energicznie potakuje, jakby wszystko zrozumiał. Inni są wyraźnie zakłopotani.