Traktuję literaturę elektroniczną jako rodzaj innowacji, która może wpłynąć na cały rynek. Tak jak w tradycyjnej literaturze pojawiają się nowe mody i kierunki, weźmy ogromnie popularne w Stanach "paranormal romance", czyli książki dla nastolatków z pogranicza opowieści romantycznej i horroru, tak mamy nowe sposoby tworzenia literatury.
Ości nie mają żadnego subwersywnego potencjału, bo to tak naprawdę bardzo konserwatywna i zachowawcza powieść (podobnie zresztą jak poprzednie powieści Karpowicza). To książka napisana przez przedstawiciela wielkomiejskiej klasy średniej dla jemu podobnych – wykształconych, względnie zamożnych, słowem, dla tych, dla których pewien „zachodni” model tolerancji i otwartości jest już zupełnie oczywisty.
Kanadyjczycy mają literaturę zaangażowaną politycznie, ale estetycznie upośledzoną; albo cenią sobie liryczne pochwały banalnego życia, jakie „kulturalny mieszczanin” lubi czytać na łamach „New Yorkera” (vide Alice Munro). Biorąc pod uwagę różnorodność kulturalną tego kraju, żelazna konsekwencja uprawianej tam sztuki jest naprawdę zdumiewająca.
Nie dzielę literatury na męską i żeńską, tylko na dobrą i złą. Tak się składa, że piszę dla każdego, kto ma chęć czytać Krasnowolskiego, niezależnie od płci. Jestem facetem, więc pewnie opisuję wszystko z męskiego punktu widzenia, bo dlaczegóżby miało być inaczej? Nie widzę w tym nic złego, a już oskarżano mnie o seksizm, co jest sporym nadużyciem.
Książka opisuje zjawisko występujące głównie w polskiej kulturze. Myślę, że porównanie do diaspory żydowskiej nie jest też w tym przypadku bardzo trafne, bo drewniani Żydzi sami nie decydują o tym, gdzie zawędrują. Nawet jeśli turystyka żydowska w ostatnich kilku latach miała pewien wpływ na ich popularność, szczególnie np. w Krakowie czy Kazimierzu Dolnym, ich obecność w różnych miejscach w Polsce zdradza więcej na temat tego, co myślą i co wiedzą o nich Polacy…
Pisanie jest torturą, tylko nie pisząc, czuję się jeszcze gorzej, niż się czuję, pisząc. Moje złe samopoczucie nieco mniej mi doskwiera, kiedy jestem po paru godzinach pisania. Poza tym, czego ja chcę? Z czegoś żyć trzeba, to raz. Dwa, nic innego nie umiem. Mogę być najwyżej budowlańcem.
Nie wierzę, że można w ogóle nie myśleć o czytelniku, przy bliskim mi założeniu, że literatura to forma komunikacji. Nie przemawia do mnie wizja pisarza, który niczym szaman przy ognisku wypowiada średnio zrozumiałe zaklęcia, a my się mamy tym zachwycać.
Wymyśliłam alternatywny słownik afazyjny. W absolutnej niemożności komunikacyjnej można porozumiewać się monosylabami. Na przykład mówiłam "yyyyyyyy" i to znaczyło albo OK, albo że przynudza, w zależności od tonu głosu; "dżudżudżu" - zdenerwowanie i niezgodę. Na tyle stać osoby w pierwszej fazie afazji. Im więcej wydobywałam z siebie artykulacyjnych abstrakcyjnych dźwięków, tym bardziej zaczęłam się tym bawić.
Późny prozatorski debiut Pawła Potoroczyna to dość niezwykła pozycja w polskiej literaturze i jednocześnie mocny kandydat do Nike. Ludzka rzecz to historia polskiej wsi, która dyskretnie, acz konsekwentnie przekracza stereotypowe narracje operujące mitem, i uniwersalizacja wiejskiego świata. Powieść ta pokazuje, że temat polskiej wiejskości nie tylko się nie wyczerpał, ale wręcz nieustannie domaga się przepisywania.