Cześć 4. Teoria Cyrkulacji Elit

Przemysław Witkowski

fot. Anna PodlejskaCzcigodni starcy, szacowni klasycy, ci, którzy w każdym plemieniu snują mity i opowieści, dla których czapki z głów, miejsce w tramwajach i na postumentach – krajowy panteon; to oni przeżyli kolegów, wojny światowe, w odpowiednim momencie zamienili używki na suplementy – posiadacze dobrego układu odpornościowego – żywotni, siwiuteńcy, szczupli.

Przetrwali niepewność debiutu, walkę o sequel, odrzucenie w licznych nagrodach i rankingach, solidne dawki zawiści cudzej i własnej, romansy, rozwody, substancje. Nie zatrzymał ich kryzys wieku średniego i wiele blokad publicznych i prywatnych, a w końcu znaleźli się na topie – starzy, piękni i bogaci. Oni podpiszą listę poparcia i listę protestu, uświetnią galę rozdania i uroczystość miejską, dają zajęcie nauczycielom i uczniom, są trzonem, podstawą, punktem oparcia. To oni pisali wiersze, gdy po ziemi stąpali jeszcze klasycy i święci – Wojaczek, Grochowiak, Baczyński i, co ważne, do dziś wypuszczają swoją produkcję literacką. Są kanonem, który przemawia, z którym można ustawić się do zdjęcia.

Są plusy takiej pozycji – obecność szkolna i medialna, emerytura wsparta nagrodą Nike i to jakże miłe uczucie, że nie zmarnowało się życia skrobiąc w kajecikach jakieś rymowanki. To na podstawie tekstów tych ludzi będzie konstruowana wizja literatury polskiej naszej epoki, to oni będą wyniesieni na ołtarze, kiedy o innych się zapomni. I nie oszukujmy się, że kiedyś, ktoś, odczyta, znajdzie, przywróci należną chwałę. Zdarza się to niezwykle rzadko, w absolutnie wyjątkowych przypadkach. Kim są głośni kiedyś Lenartowicz, Syrokomla czy Stande, dziś wie już mało, tym bardziej kto będzie pamiętał o już prawie zapomnianych nam współczesnych – Styczniu, Kronholdzie czy Dróżdżu. Kto przejdzie na pozycje klasyka, ma gwarantowane miejsce w panteonie, stąd jest to pozycja cenna.

Jednak z faktu zostania czcigodnym starcem płynie też spore niebezpieczeństwo dla poety jako artysty. Jakakolwiek wieloznaczność, całe nowatorstwo i potencjalna wywrotowość, jakich można doszukiwać się w twórczości tych autorów, zostają spłaszczone do poziomu oficjalnie wytworzonej egzegezy. Poeta trafia do odpowiedniej szufladki, a dyskurs o nich wchodzi na poziom akademii ku czci. Jedynie słuszne narzędzia krytyczne zostały wyznaczone, odczytania ułożone i umieszczone w podręcznikach, a owi poeci stali się przewidywalni, a co za tym idzie martwi, bo nudni. A nuda jest przecież kontrrewolucyjna. Stąd akces do czcigodnych starców to akt artystycznego kamikadze, gdyż sztuka zamienia się w tym momencie w farsę, gdzie autor pisze coraz gorsze książki, krytyk cały czas klęka, a czytelnik łapię się za głowę, choć raczej milczy, obawiając się naruszyć konsensus wokół poetyckiego sacrum i wyjść na heretyka, chama bądź głupca.

Poeta po przejściu na pozycję szacownego klasyka jest już jako artysta najczęściej skończony. Jeżeli satysfakcjonuje go zbieranie owoców swojej pracy i twórcza emerytura, rytualnie potwierdzana nowymi, coraz to gorszymi książkami, to proszę bardzo, jeśli jednak posiada jakieś większe ambicje literackie, dwa razy się zastanowi, zanim zaakceptuje siebie w schemacie, jaki jest mu narzucany z zewnątrz. Nic, co powie, czy zrobi, nie będzie już inaczej rozpatrywane, jak tylko zgodnie z linią oficjalnego odczytania, a wszytko, co napisze, będzie z założenia – wybitne, nagrodzone, ważne. Każdy nowy tom Różewicza, Zagajewskiego czy Zadury, będzie uznany z założenia za kandydata do książki roku, autor za przyszłego polskiego noblistę, a wiersze z tomiku za temat maturalny w roku następnym. Nic to, że nowatorskie, ważne społecznie czy po prostu artystycznie interesujące teksty tworzyli ci ludzie 20, 30, 40 lat wcześniej. Taka pozycja pozwala autorowi usadowić wygodnie w świecie honorów i nagród oraz poczuć, że to, co robił dotychczas, miało sens, wagę, znaczenie. Jednak to, co w tym wypadku wygodne dla poety-człowieka, jest zabójcze dla poety–artysty. Duży potencjał odczytań, krytyczne uwagi specjalistów, żywe dyskusje czytelników – wszystko to zostanie mu raz na zawsze odjęte.

Budowa kanonu literackiego to ważny element ustanawiania ideologicznego porządku. Wskazywanie spośród wielu autorów tych ważnych, wiodących, słusznych było zawsze działaniem kontrowersyjnym i narażonym na ataki z różnych kierunków, stąd walka o miejsce w panteonie nie jest tylko domeną, dzielnych długowiecznych i chorobliwie ambitnych, to miejsce sporu o wizje świata, literatury, państwa. Istnieje wzajemna obustronna zależność między artystą z topu a dominującym dyskursem społecznym – z jednej strony, główne ośrodki władzy promują artystę, który jest mu bliski ideologicznie, z drugiej – sam artysta współtworzy istniejący hegemoniczny porządek wspierając swoim talentem wynoszącą go na wyżyny opcję – i tu koło się zamyka. Dlatego też wprowadzenie kogoś do głównego nurtu jako czcigodnego starca jest kamyczkiem do ogródka grupy o jakiejś określonej wizji społecznej. U autora świadomość bycia wykorzystanym nie jest ani trochę konieczna, ba – nawet lepiej, jeśli pozostaje on w błogiej nieświadomości, napawając się późno zdobytą sławą i chwałą.

Po transformacji roku 1989, kiedy Piłsudski i Armia Krajowa zastąpili jako patroni ulic Świerczewskiego i Armię Ludową, a z banknotów zniknęli Waryński i Dąbrowski, także kanon literacki musiał zmierzyć się z procesem rekonfiguracji. Również tu dobór nazwisk miał odzwierciedlać zmianę dominującej społecznej narracji. Proces kanonizacji umieścił na piedestale nowych czcigodnych starców – Miłosza, Herberta, Różewicza i Szymborską, czyniąc z nich nietykalnych mistrzów i zamykając wszelką próbę reinterpretacji ich twórczości. Szczególnie kuriozalną formę przybrało to na łamach Zeszytów Literackich, które już niedługo z racji wyczerpywania się materiału literackiego autorstwa szacownych klasyków wydadzą kwity z pralni Miłosza i rachunki zebrane Herberta. Akademie ku czci i konferencje, szkolne apele i rocznicowe wydania specjalne – wszystko to sprawia, że pozycja tych autorów jako absolutnego kanonu jest niepodważalna. Ciągłe tłuczenie ich wierszy w szkołach niewątpliwie pomaga w utrzymaniu takiej pozycji.

Jednakże z powodów biologicznych następuje powolne schodzenie ze sceny literackiej tego pokolenia. Herbert nie żyje od dwunastu lat, Miłosz od sześciu, Różewiczowi i Szymborskiej również nie ubywa, i konieczne były działania, które wprowadziłyby nowe nazwiska do grona literackich świętych. Naturalnymi następcami wydawali się poeci Nowej Fali – sprawdzeni w drugim obiegu, zaprzyjaźnieni z opozycją antykomunistyczną, z odpowiednio poważnym dorobkiem literackim. Proces dziedziczenia miał się odbyć płynnie, a Barańczak, Zagajewski, Krynicki i Kornhauser mieli dzielnie zastąpić swoich poprzedników. Tak jak Unia Wolności miała na zawsze być już gwarantem wolnego rynku i liberalnej demokracji, tak i w dziedzinie literatury miała być kontynuowana wcześniej nadmieniona linia starców. W państwie inteligencja miała czuwać, żeby nie wystąpiły prawicowa reakcja i jakieś socjalistyczne resentymenty, dbać o wolny rynek i nauczać maluczkich, że każdy odpowiada za swój los, a w literaturze to głos jednostki miał być jeszcze wyraźniej słyszalny. Wszelkie uniwersalne systemy, podmioty zbiorowe, konteksty społeczne miały zostać sprowadzone tylko i wyłącznie do subiektywnego punktu widzenia jednostki. Historia się już skończyła, zostało tylko żyć w tym najlepszym ze światów.

Jednak konkurencja nie śpi, a kanon charakteryzuje płynna równowaga i chwiejna konstrukcja, której kształtu nie da się tak łatwo zaprojektować w przyszłość. Także nowofalowcy, za PRL zwolennicy mocno społecznej roli poezji, nie do końca dobrze czuli się w roli sztandarowych poetów nowej liberalnej rzeczywistości. Szturm na parnas podjęto z prawicy, z lewicy i z liberalnego centrum. Największą skuteczność w tym marszu odniosła grupa trzecia – grono autorów związanych z Twórczością i Literaturą na Świecie – tagi: wyczerpanie i ironia, postmoderna i wzory anglosaskie, gry i zabawy, język i prywatność – Zadura, Sommer, Sosnowski, Sendecki. Najstarsi z tej grupy – Sommer i Zadura jako pierwsi zaczęli wspinaczkę na parnas, kooptując długoletnich outsiderów takich jak Miłobędzka czy Matywiecki. Do grona mającego obsadzić poetycki panteon dołączono również wygodną, bo składającą się ze zmarłych grupę. Skład – Wirpsza, Karpowicz czy Ficowski. Z taką obsadą można pokusić się o próbę mocnej rekonfiguracji kanonu, co jak pokazuje ostatni Silesius staje się powoli faktem.

Bóg, historia, niepokoje wiary, sprzeciw wobec laicyzacji i narodowe resentymenty – to tematy, za jakimi na parnas wybiera się prawica polskiej poezji. Związani z kościołem, niosący w swym mniemaniu przedwojenne dziedzictwo, widzą się jako ostoję tradycyjnych wartości w chaotycznej rzeczywistości kapitalizmu. Zarówno w polityce, jak i w literaturze – to ze strony tej grupy po raz pierwszy w mocny sposób zaatakowany został liberalny konsensus, jaki rządził wizją lat dziewięćdziesiątych. W tym gronie znaleźć można Jarosława Marka Rymkiewicza i wracającego do poezji Jana Polkowskiego, a ciągłość tej linii zapewniają Wencel, Babuchowski, Nowaczewski i Dąbrowski. Ostoją tej grupy jest Trójmiejskie pismo Topos; ma ona swoje własne spotkanie poetyckie i nagrody (nagroda im Mackiewicza, konkursy im. księdza Baki i im. Pasierba), jednak poza Rymkiewiczem nie widać, żeby udało się kogoś wprowadzić do grona czcigodnych starców. Nie udało się to z księżmi Pasierbem i Oszajcą, a Kuczkowski czy Kass, mimo najlepszych chęci, mają jeszcze zdecydowanie zbyt mało zmarszczek.

Choć w ciągu ostatniej dekady nastąpiło przebudzenie na lewicy, i w prozie udało jej się wypromować całkiem pokaźną liczbę autorów (zarówno młodych – Michał Witkowski, Shuty, Sieniewicz, jak i odkrytych ponownie, takich jak Pankowski), którzy przyznają się do lewicowej afiliacji, tak do niedawna w poezji dysponowała niewielką ilością szabel. Pomóc powinien jednak nowy zaciąg Ha!artu – Konstrat, Podgórni, Pułka, Bromboszcz, którzy niewątpliwie wzmocnili poezję zaangażowaną w ofercie tego wydawnictwa, gdzie wcześniej głosami „pokolenia 1200” mieli być Kapela i Macierzyński. Gdy dodamy jeszcze do tego nurtu takie nazwiska jak Kopyt czy Góra mamy już pokaźną grupę autorów, która może zdominować recepcje swojego pokolenia. Jak na razie nie jest to jednak grupa, która mogłaby zaatakować krajowy parnas, z prostej przyczyny – brak tu starców. Z pokolenia średniego jest tu może Darek Foks i może Wiedemann, oscyluje gdzieś w tym kierunku Pasewicz, ale wszyscy oni bez jakichś wyraźnych deklaracji. Jakąś opcją na rozbudowę pokoleniową tego nurtu wydawałoby się przyciągnięcie autorów Nowej Fali, z racji dawniej wyznawanej przez nich społecznej wizji poezji, jednak nie oszukujmy się – jest to tak samo realne, jak to, że Adam Michnik przypomni sobie, że kiedyś był trockistą. Prędzej wieszczyłbym jednak jakiś sojusz lewicowo–liberalny, bo zniknęły gdzieś agresywne wypowiedzi Igora Stokfiszewskiego o Sosnowskim i potrzebie jego szybkiej poetyckiej „śmierci”, a i Sommer, i Jarniewicz też zrobili się nagle jacyś zapraszani, komentowani, fajni. Łącznikiem może być zaprzyjaźnieni z nimi Foks i Wiedemann. Nie ma się co oszukiwać, z samym Henrykiem Berezą na szczycie, parnas będzie wydawał się dziwnie pusty.

Jak na razie jednak, jedyną wyraźną modyfikacją kanonu zdaje się powolne wchodzenie do niego poetów związanych z LnŚ i Biurem Literackim. Nagrody Silesius, miasta Gdyni, coraz liczniejsze nominacje do Nagrody Nike, są zarazem przyczyną jak i symptomem rosnącego wpływu tego środowiska. Grupa ta wsparta szeroką siecią zaprzyjaźnionych krytyków – zwolenników tej wizji i roli poezji – coraz bardziej umacnia się jako kontrpropozycja dla istniejącego kanonu. Już za parę lat możemy się mocno zdziwić, gdy okaże się, że w recepcji krytycznej najwybitniejszymi polskimi poetami ostatniego pięćdziesięciolecia okażą się nie nobliści – Miłosz czy Szymborska, ale Bohdan Zadura albo Andrzej Sosnowski. Cóż robić, przecież żadnej obiektywnej prawdy nie ma. Są tylko sądy dominujące.

• • •

Czytaj także:

• • •

Przemysław Witkowski – (urodzony w 1982 r.) poeta, doktorant WNS UWr; finalista (2008) i laureat (2009) konkursu imienia Jacka Bierezina; wydał arkusz "Lekkie czasy ciężkich chorób" (2009) i książkę "Preparaty" (2009); współredaguje 8. Arkusz Odry.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information