Nasze ulice, nasze kamienice?
Kiedy wyprowadzałem się od Ilony, Romek sam biegał z wiadrem do kontenera. Wyrzucał gruz, tynkował, montował samodzielnie wszystkie instalacje. Firma Darka Frostiga była już dawno w rozkładzie. Roman Mazur usuwał ruiny tego, co kiedyś było sławą i chwałą biznesu. Rak Darka chyba nie wziął się znikąd. Ile osób, które kupił wraz z kamienicą, a następnie eksmitował, musiało się o to wystarać w przykrych modlitwach na pograniczu pacierza i czarnej magii: zgiń, umrzyj, chuj ci na grób, obyś, kurwa, zdychał w męczarniach.
Polska w momentach trudnych szuka pomocy duchowej w nietypowych miejscach, a Nadodrze niewątpliwie potrzebuje pomocy. To osiedle jest przecież terenem misyjnym – mormoni, jehowi, zakonnice elżbietanki, anarchiści, nacjonaliści, facet, który jeździ samochodem ogłaszając przez megafon, że Jezus nadchodzi i że penitenziagite; pani „Kler Won”, która – przebrana za biskupa à la John Galliano – głosi, że kler i Owsiak to złodzieje (albo odwrotnie) – więc może któreś bóstwo wysłuchało ludzi i rak wszedł w opasłe ciało czyściciela kamienic, i zagnieździł się w nim.
Możliwe, że szwajcarska klinika, do której pojechał na leczenie, będzie mu w stanie pomóc, choć sam nie wiem, dawnośmy go coś nie widzieli, a przecież kiedyś był regularnym gościem Literatki, gdzie wsuwał tosty z mozzarellą zapijając je drogim alko. Rak lubi przerzuty, a tusza, cienkie papieroski i wiek (65 wiosen) czyniły zgon nader prawdopodobnym. Kiedyś dumny posiadacz sześciuset mieszkań, absolwent kulturoznawstwa, kolega Zdroja, działacz studencki – może już dawno leżeć pod kroplówką, ważąc czterdzieści sześć kilo i grubo racząc się morfiną.
Jeszcze kilka miesięcy temu za możność robienia wałów na materiałach, wypłatach i cierpliwości klientów Romek brał na siebie wszystkie gromy za kulturalnego pana z dobrym pieniądzem i słuchał narzekań rozżalonych ludzi z miną chińskiego tragarza (czyli spokojną, acz zbolałą) bitego bambusową pałką. I tak oto remonty trwały po osiem miesięcy, przewody biegły, gdzie poniosła je fantazja elektryka po kilku głębszych, a ściany miały dziesięć centymetrów odchylenia od pionu. Mieszkania, z których po podwyżkach czynszu masowo wyrzucani byli dawni mieszkańcy, opuszczały kolejne poniemieckie regały, szafy, umywalnie, elementy stolarki, wszystkie zbyt duże i nieporęczne dla eksmitowanych lokatorów, ale idealne do wystawienia na allegro, gdy w zanadrzu ma się ciężarówkę i magazyn na wiosce.
Nie tylko sam Romek pasł się jak bąk na zdrowej tkance społecznej, ale dorzucił do tego w zestawie swoją córeczkę w typie dzianej dresiary i o takiej też kulturze osobistej. Została ona momentalnie przedstawicielką Frostiga we wspólnocie, a jako że Dareczek miał z początku w swoim posiadaniu większość nieruchomości w budynku, Dorota od razu stała się naszą ulubienicą. Zalania, pył, wstrząsy, niewkręcane tygodniami żarówki, remont piwnic, odpadające elementy zdobień na klatce – wszystko to było kłopotem Doroty, który to kłopot skrzętnie olewała.
Trzeba przyznać, że na początku darzono Romana Mazura i jego córkę pewną dozą sympatii. Jego poprzednik, gruby mężczyzna w wieku Frostiga, z racji długich, siwych włosów i niebanalnej urody nazywany przez robotników „Wiedźminem”, zdecydowanie przyćmiewał dokonania Romka. Poszycie dachu wymienione bez wstawienia jakiejkolwiek izolacji, popękane od źle prowadzonych robót remontowych ściany kamienicy, za grube nawet na Frostiga defraudacje – wszystko to sprawiło, że Marian Wyki opuścił na zawsze plac budowy przy Bałtyckiej. Jego najbardziej spektakularnym osiągnięciem, a zarazem ostatnim bastionem, była wielka dziura na tyłach podwórka, którą wykopał dla pewnego Duńczyka. Mathias kupił dla swojej dziewczyny w naszej kamienicy miejsce na winiarnio-galerię, ale po drodze dziewczynę gdzieś zgubił i została mu tylko wielka jama na podwórku, która miała być podziemną częścią lokalu i z którą nie wiedział teraz co zrobić. Wiedźmin najął kilku lokalsów, którzy na słowo honoru zapewnili go o swoim doświadczeniu w budowlance, i wpuścił ich do czterometrowego wykopu, który oczywiście po dwóch-trzech dniach się zawalił, tylko szczęśliwym trafem nie grzebiąc nikogo pod ziemią. Po tym spektakularnym sukcesie, Wyki zniknął na zawsze z kamienicy, a Duńczykiem zajęła się urzędująca pod siódemką notariuszka, Karolina. Łącząc się z nim we froncie przeciwko felernym wykonawcom i nieuczciwym deweloperom została jego nową dziewczyną. Wspólnymi siłami udało im się dokończyć lokal, który co prawda stoi pusty, ale nie grozi już nikomu śmiercią, a to zawsze coś.
Dlaczego jednak Romek, dawniej obrotny zarządca niewolników, ów gruz sam wynosił i instalacje układał? Otóż bankructwo dotknęło i tego dzielnego przedsiębiorcę. ZUS, złodziejskie państwo i globalny socjalizm kompletnie go wykończyły, każąc mu przyjąć rolę tego, którym wcześniej pomiatał i pogardzał – rolę robotnika. Tak oto skończył kolejny tytan polskiego biznesu – przy łopacie, z taczką, spłacając długi. Nawet samochód mu zlicytowali. Narzędzi już nie musieli, bo wskutek jego polityki kadrowej (zatrudnić najtaniej, najlepiej lokalsa, nie płacić mu, wkurwiać swoim zachowaniem i pomiatać) ktoś włamał mu się do mieszkania, w którym trzymał narzędzia i maszyny, i ze wszystkiego na cacy wyczyścił.
Taki los spotka także innych polskich biznesmenów, trochę większych od pana Romka, drobnego podwykonawcę z gentryfikowanego Nadodrza. Oni tez pragną zatrudniać za marne pieniądze kogokolwiek, kto zgodzi się na złodziejskie stawki, nie płacić za pracę miesiącami, bo przecież mogą, bo przecież dają pracę, a satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, szacunek szefa i pylica powinny wystarczyć za nagrodę za tyranie w remontach i renowacjach. Ludzie przecież nie muszą jeść, pić, odziewać się, obmywać, zasypiać w cieple i mieć dzieci. Tego ostatniego zresztą już przecież nie mają. Po co inwestować w swoją firmę, rozwijać ją, poprawiać jakość usług, przecież hula, się zarabia, a inni postępują równie chujowo, więc i tak nie ma to sensu. Można zawsze zakumulować na „dobrach” poniemieckich (meble) i postpeerelowskich (ludność z mieszkań komunalnych). Zawsze można też komuś słabiej chronionemu przez prawo coś zabrać, z czegoś go wyzuć, zająć park, kamienicę, ściąć drzewa, wyrzucić „ciapatych” albo „brudasów”, powiedzieć: „Moje, bo kupiłem i mogę zrobić, co zechcę, idź sobie, jest ze mną policja”. Można złamać ludziom życie pozbawiając ich mieszkań, podnosząc opłaty, dając im za pracę tylko tyle, ile wystarcza, żeby przeżyć i się nastukać.
Innowacyjność polskich firm to są jakieś żarty. Jako wnikliwy widz Kuchennych Rewolucji Magdy Gessler zauważyłem, że ci wszyscy podupadający restauratorzy, którzy idą się upokorzyć w telewizji przed Übermadgą i pokazać, jacy są beznadziejni, w zamian za odrobinę darmowej reklamy – oni wszyscy, kiedy cienko przędą, oszczędzają na tym samym: nie płacą pensji, kupują najgorsze surowce, a ostatecznie decydują się na podawanie tego, co serwują pozostali – pizza, frytki, najlepiej z mrożonki, żeby mogło sobie poleżeć. Czy tego samego nie można powiedzieć o całej polskiej gospodarce? Myślę, że tak.
Ogólnie sytuacja ma coś ze struktury przypowieści: Frostig choruje i możliwe, że nawet umiera, Roman pokutuje i spłaca długi, Dorota znika by więcej się nie pojawić, a wszyscy w kamienicy żyją długo i szczęśliwie. Co jednak z dawnymi mieszkańcami, co z oszukanymi nowymi miszkańcami, co z podwórkiem wyglądającym jak krajobraz po wojnie, co z resztą dzielnicy, gdzie takich kamienic i takich bohaterów są setki, tysiące?
Kiedy kończyłem przeprowadzkę, Romek też finiszował z remontem swojego ostatniego mieszkania; mieszkania, w którym już po bankructwie pracę musiał dokończyć sam. W pewnym momencie, nie wiadomo dlaczego, zapytał, czy może mi pomóc. Nigdy nie darzyliśmy się sympatią, mieliśmy długą historię kłótni i konfliktów. Przeniósł kilka skrzynek i zwinął się ze swoim ostatnim, wąsatym robotnikiem – a może już z kolegą? Kto wie, tak szybko się człowiek teraz proletaryzuje. Jakoś nagle też zobaczyłem w nim człowieka: małego, zgnębionego oszusta, który jest teraz tak jak i ja ździebko przegrany. Może nawet zdecydowanie bardziej niż ja, dużo dalej na tej drodze, dużo mniej mając już przed sobą. Czy powinienem odczuć, że stała się jakaś sprawiedliwość, czy po ludzku mu współczuć? Takich biografii jest całe multum, takich ludzi – tysiące; małych kombinatorów, drobnych oszustów; ludzi, który umieją sobie dużo wybaczyć. Kto jednak wykrzesał z nich tę „cudowną” iskrę, jakie warunki pozwoliły im zaistnieć? I czy jesteśmy na te warunki naprawdę skazani? Warto zadać sobie te pytania, zanim takie sytuacje przestaną nas w ogóle dziwić.
Imiona, nazwiska i adresy zostały zmienione.
• • •
Czytaj także:
- Przemysław Witkowski - O pożytkach z lektury Towarzysza Mao
- Przemysław Witkowski - „Ręce precz od naszych dzieci”
- Przemysław Witkowski - Sport, zdrowie, nacjonalizm
- Przemyslaw Witkowski - A na drzewach zamiast liści wisieć będą komuniści
- Przemysław Witkowski - Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie
- Przemysław Witkowski - Historia pewnej pogardy
- Przemysław Witkowski - Park jako las. Cz. 1 - Przestrzeń
- Przemysław Witkowski - Seks w Wielkim Mieście jako rewolucja burżuazyjna (cz. 2)
- Przemysław Witkowski - Tęczowe flagi, brunatne koszule, zielone dolary
- Przemysław Witkowski - Seks w wielkim mieście czyli ego przegrywa walkę (cz. 1)
- Przemysław Witkowski - Magdy Gessler walka o plan sześcioletni
- Przemysław Witkowski - Dzień, w którym umarł Justin Bieber
- Przemysław Witkowski - Ludzie z katalogu
- Przemysław Witkowski - Wszystkie sny są o seksie, wszystkie seriale - o globalizacji
- Przemysław Witkowski - Seks, kłamstwa i łącza internetowe
- Przemysław Witkowski - Człowiek z Pudelka
- Przemysław Witkowski - Jak się hartował bank
- Przemysław Witkowski - "możesz czuć się bezpiecznie"
- Przemysław Witkowski - Cześć 4. Teoria Cyrkulacji Elit
- Przemysław Witkowski - Część 3. Wiersz telewizyjny czyli muzyka środka
- Przemysław Witkowski - Część 2. Procesy wytwarzania kapitału
- Przemysław Witkowski - Część 1. Mała niebieska książeczka
• • •
Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, redaktor „Odry”, stały współpracownik „Le Monde diplomatique” i Krytyki Politycznej.