#DeleteFacebook

Aldona Kopkiewicz

Do tej pory pobłażliwie uśmiechałam się nad algorytmami Facebooka, skoro te reklamowały mi produkty, które sama wyszukałam właśnie w Internecie, a nawet już kupiłam. Ostatnio zdarzyło się jednak, że skorzystałam z szamponu mojego chłopaka i nawet poświęciłam temu zdarzeniu chwilę uwagi, ponieważ wylało mi się go bardzo dużo. Westchnęłam wtedy do siebie: „Znów nie pomyślałaś, że z butelkami, których nie znasz, trzeba delikatnie, dozowniki to rzecz niepewna, a producenci zawsze zrobią wszystko, byś wylała kosmetyk jak najprędzej”. Zapomniałam o wszystkim zaraz po wyjściu z łazienki, ale pół godziny później na Facebooku wyświetliła mi się reklama szamponu – dokładnie tego szamponu. Nie wpisywałam żadnych szamponów do wyszukiwarki, nie rozmawiałam z nikim o myciu włosów, nie myślałam o tym nad klawiaturą, nic. Pewnie mi nie wierzycie. Ja też w to nie wierzę, choć miało miejsce na moich oczach. Przyjmijmy zatem, że nie jest to wcale istotne dla dalszych rozważań o tym, czy należy usunąć się z Facebooka.

Od dawna pojawiały się ostrzeżenia, że Internet śledzi swoich użytkowników dokładniej niż banki i programy lojalnościowe korporacji, a kiedy po zwycięstwie Trumpa ujawniono działalność Cambridge Analytica, stało się jasne, że nad naszą świadomością i kształtem świata czuwa nowy Wielki Brat. Nie wiem, czy wrzawa byłaby tak wielka, gdyby firma ta pozwalała wygrywać wybory jedynie sympatycznym liberałom, nowoczesnym ekologom i demokratycznej lewicy, lecz skoro wzmaga prawicowy populizm i bezlitosny kapitalizm, sprawa jest poważna. Wielu uważa, że problem śledzenia, czy też: zbierania cyfrowych śladów, a w konsekwencji wpływania na światopogląd społeczeństw ich osobiście nie dotyczy, ponieważ są w stanie doskonale kontrolować swoją świadomość i polityczne wybory, lecz przekonanie to pobrzmiewa pychą i dość zaskakującą w XXI wieku wiarą w rozum. Wiarą, co tu kryć, bezkrytyczną, więc jednak nie w pełni rozumną. Z pewnością zaś narcystyczną. Zgaduję bowiem, że jest to wiara w rozum własny, a nie ludzki.

Tymczasem w ostatnich odkryciach psychologicznych, z których korzystają manipulatorzy z Cambridge Analytica i Facebooka, chodzi właśnie o to, że poglądy polityczne to efekt całej konstrukcji osobowości danego człowieka, a zwłaszcza jego emocji. I że specjaliści od tych spraw naprawdę mają narzędzia, by rozgryzać nas jak miękkie orzeszki po tej niewielkiej ilości informacji udostępnianych choćby wtedy, gdy klikamy głupawe testy. Zresztą pewnie nie tylko te dane są używane przez korporacje – ilość wycieków może być dowolna i nigdy nie wiadomo, jak wykorzystane zostaną nasze wpisy i rozmowy. Zbiera je Facebook, Google i wiele innych stron (z drugiej strony, wyobrażam sobie interpretacje aktywności Facebookowej i Gmailowej autorów przez biografistów – trochę koszmar). Wraz z ostatnimi dokładnymi raportami „Guardiana” na temat wycieków z Facebooka i działań Cambridge Analytica wzrosła popularność taga #DeleteFacebook. W końcu jesteśmy jedynie źródłem gigantycznych zarobków tej korporacji, która w zamian wystawia swoich klientów na żer politycznej propagandy.

 

 

Facebook ma jednak zbyt wiele zalet, by zrezygnować z niego bez oporu. Mnogość bodźców uzależnia jak słodycze lub papierosy, a poza tym, co tu kryć – czy rzeczywistość ma aż tak wiele do zaoferowania? Czy jest na tyle atrakcyjna, by wyciągnąć nas z ekranu? Ostatecznie władzę powiadomień widać dopiero wtedy, kiedy odrywają od spraw naprawdę zajmujących. Choćby wtedy, kiedy sprawdzanie telefonu przerywa lekturę dobrej książki lub spotkanie z przyjaciółmi. Nałóg drażni także wtedy, kiedy nie możemy sobie przypomnieć chwili, gdy byliśmy sami ze sobą – w wyciszeniu. Ale reszta doświadczeń? Czy rozglądanie się po pasażerach w autobusie stanowi pokusę tak wielką, że odstawię telefon, w którym czekają na mnie moi znajomi? Nie bardzo. Czy kontemplacja miejskiego krajobrazu parę razy dziennie podczas oczekiwania na przystanku wnosi coś do mojego życia? Bez przesady. Wydaje mi się zresztą, że to właśnie potrzeba więzi międzyludzkich trzyma nas przy Facebooku tak mocno. Potrzeba więzi – ale zgadzamy się na jakikolwiek kontakt, choćby w postaci lajków, kiedy w rzeczywistości możemy spotkać jedynie jakichś ludzi w pracy, ze sklepów i komunikacji miejskiej (w Polsce zwykle niemiłych) oraz współlokatorów tudzież rodzinę (tu bywa różnie). Zwłaszcza że chętnie tę potrzebę wypieramy w imię fantazji o własnej niezależności i konieczności poświęcania się pracy – czy to z przymusu, czy z ambicji. Sprawy międzyludzkie są ponadto kruche i nietrwałe. Wymagają wysiłku. Nie wiadomo, czy czeka na nas wzajemność. Na Facebooku inwestycje są prostsze: ja lajkuję tobie, a ty mnie.

Nikt nie usunie się z Facebooka, dopóki nie zorganizuje sobie życia w sposób pozwalający czuć, że otacza go sieć dobrych lub chociaż interesujących, czasem też pomocnych, a przede wszystkim znajomych ludzi. I by odczuwać ich obecność codziennie. Da się to zrobić mieszkając w śródmieściu Krakowa, w którym można jeszcze uprawiać bohemiarską praktykę siedzenia po kawiarniach – artysta jest może samotny we własnej głowie, zazwyczaj jednak nie bez powodu zamieszkuje duże i żywe miasta – co dowodzi jedynie, że taka organizacja życia nie może być przedsięwzięciem samodzielnym, a polega na stworzeniu warunków dla rozrostu społecznej tkanki, jak również atmosfery niespieszności. A poza tym? Jak by to było?

Zaczęlibyśmy może pisać znów piękne i staranne listy do siebie i z niecierpliwością czekalibyśmy listonosza. Archiwa tych listów trzymalibyśmy w naszych biurkach, zaś w sytuacjach szczególnie wrażliwych obie strony musiałyby korespondencję zwrócić, przysięgając, że nie zaniosły jej wcześniej na ksero. Od biedy można oczywiście pisać piękne i staranne e-maile, lepsze to niż lajki. Częściej widywalibyśmy się w kawiarniach, a także w domach, zwłaszcza że ceny czarnej herbaty w centrum Warszawy stają się dość obraźliwe. Być może nawet znaleźliby się tacy, co wróciliby do zwyczaju, by wpadać do siebie bez zapowiedzi, choć to akurat w czasach telefonów komórkowych wydaje się niepotrzebne. A spotykając się, znów rozmawialibyśmy ze sobą o tym, jakiej muzyki słuchamy i co czytamy; dziś bowiem, gdy postujemy wszystko na Facebooku, relacje takie zdają się daremne. Plotki rozchodziłyby się wolniej i dostępne byłyby jedynie dla wtajemniczonych w towarzyski krąg. O skandalach zapominałoby się szybciej i nie gadało o nich godzinami, jakby to było nasze osobiste życie. O efektach swoich publikacji dowiadywalibyśmy się dopiero w rozmowach, bezpośrednio – a w rozmowie proste „podobało mi się” wypadłoby jednak głupawo lub niegrzecznie. Dzieci, koty i psy odzyskałyby swoje kameralne życie bez błysków fleszy. Brzydkie i proste jedzenie nie budziłoby wyrzutów sumienia, zaś przeżycia z wakacji nauczylibyśmy się pamiętać, a nawet o nich opowiadać. Opisywalibyśmy krajobrazy. Eseje nie musiałyby być fajne. Poza tym w końcu moglibyśmy zapomnieć o najstarszych znajomych oraz minęłyby obawy, że naszą wypowiedź skomentuje dowolny ćwierćinteligent, antysemita lub zatroskany wujek. Czytalibyśmy także informatory kulturalne i ogłoszenia lokalne, o doniesieniach prasowych moglibyśmy chwilę pomyśleć samodzielnie. Dyskusja niby dobra rzecz, lecz w tempie Facebookowym zamienia się ona coraz częściej we wklejanie własnych opinii bez jakiejkolwiek chęci zrozumienia tego, co pisze ktoś, kogo komentujesz. Wystarczy, że pojawia się kolejny gorący temat, głośny hasztag, i wszyscy piszą swoje zdanie na oślep, podczas gdy w rzeczywistości takie monologi robiłyby znacznie bardziej przykre wrażenie.

Przede wszystkim jednak bez Facebooka mielibyśmy mniej znajomych. Bez powiadomień i lajków czulibyśmy się mniej znani, mniej potrzebni. Mniej obecni – choć to przecież mocne więzi międzyludzkie i głębokie poczucie siebie winny dawać to prawdziwe poczucie własnej obecności. Większość ludzi nie ma jednak żadnej możliwości uczestnictwa w innej wspólnocie niż ta tradycyjna, dana i narzucona wspólnota rodziny, szkoły i pracy. Myślę choćby o uczestnictwie w kulturze, o jakiejkolwiek możliwości realnego oddziaływania na rzeczywistość społeczną. O najzwyklejszych okazjach regularnego spotykania innych ludzi. Brak tej sfery kompensujemy wielką mocą przerobową relacji i bodźców z Internetu. Jakże szeroki horyzont – jednym spojrzeniem można ogarnąć z pół świata. Władza nad swoim profilem i przyznawaniem lajeczków przesłania zaś fakt, że jesteśmy tu, by służyć interesom wielkich korporacji i politycznych lobby. Czy sama usunę się z Facebooka? Pewnie nie. Ktoś te dane i tak o mnie zbierze, a nie mam zbyt wielu innych nałogów. Poza tym lęk, że zostanę w tyle, sama.

• • •

Czytaj także:

• • •

Aldona Kopkiewicz – urodzona w 1984 roku w Szczecinie. Autorka poematu sierpień (Lokator 2015), filozoficzno-fantastycznych bajek i esejów (publikowanych głównie w „Dwutygodniku”, „Ha!arcie”, „Ricie Baum”, „Twórczości”). Bywa też dramaturgiem. W 2016 sierpień został wyróżniony Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius za debiut roku.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information